Wiele sobie obiecywaliśmy po tegorocznej Nocy Muzeów. Zbyt
wiele. Zachęceni kampanią informacyjną, wybraliśmy
Warszawę. Nasze wrażenia można opisać w trzech słowach: kolejki, kolejki,
kolejki.
Zarówno nam, jak i znajomym, z którymi się wybraliśmy, najbardziej zależało na
zwiedzeniu fabryki Wedla. Widząc z daleka wijącą się do wejścia kolejkę, od
razu wiedzieliśmy, że nie będzie to łatwe. Szybko okazało się, że nie ma sensu
czekać, bo i tak nie uda nam się wejść.
Zostaliśmy na warszawskiej Pradze, by zwiedzić pierwsze w
Polsce Muzeum Neonów (neony fascynują mnie od zawsze, a szczególnie te
warszawskie z lat 80-tych). Tu też
przywitała nas kolejka, ale na szczęście szła bardzo sprawnie.
To fajne, klimatyczne muzeum, które warto odwiedzić!
Na deser zamierzaliśmy podziwiać panoramę miasta z tarasu
widokowego Pałacu Kultury i Nauki, niestety nie starczyło już dla nas
wejściówek i mogliśmy sobie jedynie podziwiać widok na PKiN z dołu...
Aby nie kończyć wieczoru rozczarowaniem, poszliśmy do Muzeum
Techniki. Cóż, tematyka mało pokrywała
się z moimi zainteresowaniami, ale męska część towarzystwa była bardziej niż zadowolona.
Tegoroczna Noc Muzeów nie do końca spełniła nasze oczekiwania. Świetnie, że zainteresowanie warszawskimi ekspozycjami rośnie, ale trzeba pamiętać, że jest to zarówno sukces, jak i organizacyjne wyzwanie. W tym roku Warszawa mu nie sprostała - my poczuliśmy się jakby ktoś nas zaprosił na imprezę, a przy wejściu zamknął nam drzwi przed nosem. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej.